Po wyborach parlamentarnych 2023 mamy nowy rząd, a w nim – panie, które każą się tytułować “ministrą” albo gorzej: “ministerką”. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli panią “magistrę” (w mianowniku – “pani magistra”) albo “magisterkę” (każdy wie, że to drugie słowo oznacza dziś “pracę magisterską”). Może też być “pani inżyniera” albo “pani inżynierka” (to drugie oznacza pracę, napisaną przez studenta, chcącego uzyskać tytuł inżyniera).
Oczywiście, nie mamy zastrzeżeń do powszechnie używanych form “lekarka”, “dziennikarka”, “posłanka”, “dyrektorka”, “urzędniczka”. Gorzej brzmią “historyczka”, “polityczka” i “krytyczka”. Takim samym koszmarnym dziwolągiem jak “ministra” jest “gościni”.
Środowiska lewicowe oraz kobiety, które zostały posłankami, senatorami (nie ma “senatorek”, ale to chyba kwestia czasu) i ministrami, uważają, że feminizacja języka – to coś pięknego, bo podkreśla równouprawnienie kobiet i mężczyzn. Nic bardziej mylnego. Takie pokreślenia sprawiają, że polszczyzna traci swoje piękno i przestaje byś atrakcyjna (także dla obcokrajowców).
Na miejscu orędowniczek feminizacji języka zajęłabym się sprawą powrotu do polszczymy form “panno” i “panienko” (ang. miss) oraz oduczyłabym się “tykania” (zbyt rażącego np. w telewizjach komercyjnych, gdy prowadzący zwraca się per “ty” do osoby, wyraźnie od niego starszej). “Tykanie” jest też powszechne na stronach z materiałami dla turystów, ale nie przenośmy wszędzie odpowiednika angielskiego “you”:)
Nie warto walczyć z tradycją i tym, co przodkowie przekazali z pokolenia na pokolenie. Kobieta -polityk ma spore pole do popisu, jeśli chodzi o sprawy kobiet – niekoniecznie myślimy tutaj o “prawie do aborcji” i feminizacji.
Pozdrawiam serdecznie i życzę w Nowym 2024 Roku piękna w każdej dziedzinie życia, także w kwestii językowej.
Irena